Kolejny dzień zastał nas na kempingu Villa Marina. Balios odpoczywał w nocy na piaszczystej skarpie nad brzegiem morza. Od wczesnego poranka podążaliśmy na południe jadąc Carretera Federal 5 (drogą nr 5). Zatrzymaliśmy się przy znanym wszystkim Cocos Corner. Jest to raj dla tych, którzy lubią przeglądać bieliznę innych. Pod dachem wisi tam spora liczba majtek w różnych stylach i rozmiarach. Z tego miejsca skręciliśmy w drogę do Calamajue. Chcieliśmy odszukać Calamajué visita (stację misyjną), która została zbudowana tam na pustkowiu przez jezuitów w roku 1766. Piaszczysta droga prowadziła nas po otwartej przestrzeni z pasmem gór na horyzoncie. Po przejechaniu 27 km, wjechaliśmy do szerokiego koryta suchej rzeki. Na płaskim głazie w pobliżu, była to lokalizacja stacji misyjnej, ale nie było żadnych budynków, nawet nie pozostały ruiny. Nie było tam absolutnie nic co przypominać by mogło odwiedzającym o trudzie pierwszych misjonarzy.
Podążaliśmy piaszczystym dnem kanionu przez wiele mil. Było tam tylko kilka innych starych śladów na drodze. W niektórych miejscach, musiałem zatrzymać się aby odszukać pieszo dalszy, dobry kierunek jazdy. Dotarliśmy w końcu do drogi pustynnej słynnego rajdu Baja 1000. Ustępując pierwszeństwa przejazdu kilku trenującym tam, nadjeżdżającym z przeciwka samochodom rajdowym, długo po zachodzie słońca, dotarliśmy do drogi nr 1. Jadąc nadal na południe, o godzinie 7 wieczorem zatrzymaliśmy się gdzieś na pustyni pobliżu Agua de Higuera. Wyczerpani i bez kolacji, od razu poszliśmy spać na pięterku.