Poranek był raczej chłodny, było wietrznie, temperatura powietrza poniżej 15ºC. Misión San Francisco de Borja znajdowała się nie daleko, dotarliśmy tam w nieco ponad godzinę. W całej osadzie, mieszka tam dzisiaj tylko jedna rodzina. W chwili, gdy zatrzymaliśmy się przed kościołem, podeszły do nas dwie kobiety pytając, czy chcemy zwiedzić misję. Jedna z nich była w piżamie i w szlafroku.
Począwszy od 1759 roku, jezuici wraz z miejscowymi Indianami wznosili niedużą świątynię z gliny. Nie przetrwała ona jednak długo. Tylko fragmenty ścian stoją do dziś. Dominikanie, którzy przyszli później budowali z kamienia. Wznieśli oni nowy budynek misyjny obok zabudowań Jezuitów. Ukończony w 1801 roku, jest to ten, który widzimy dzisiaj. Trzeba przyznać, że jest to dość niezwykłe, że stoi on w doskonałym stanie. Prawdopodobnie dzięki odległej lokalizacji, nie było tam nikogo, kto zainteresowany byłby burzeniem i kradzieżą kamienia w celu wznoszenia domów prywatnych. Niestety jest to typowy los takich obiektów, gdy zostają opuszczone. W 1818 roku taki los spotkał misję San Borja. Wszyscy misjonarze opuścili to miejsce, gdyż rodzima ludność w tej części półwyspu przestała istnieć. Misja nie tylko straciła swój sens istnienia, ale także siłę roboczą potrzebną do jej codziennego utrzymania.
Popołudnie spędziliśmy w Bahia de Los Angeles. Po obiedzie, kontynuowaliśmy podróż na południe. Tuż przed zachodem słońca dotarliśmy do Las Flores, miejsca wydobycia metali szlachetnych, złota i srebra. Chodząc wokół, odnaleźliśmy mały nasyp kolejowy i stary cmentarz. Najlepiej zachowany był niewielki budynek więzienny.