Gdy wstaliśmy rano okazało się, że przebita jest jedna z przednich opon. Było to bardzo dziwne, ponieważ opony miały jeszcze bardzo dużo bieżnika. Chciałem, jak zwykle sam załatać przebicie, lecz niestety razem Mateuszem nie mogliśmy go łatwo zlokalizować. Po pewnym czasie okazało się, że nacięcie było nie większe niż 1 mm i do tego w bocznej części opony. Bardzo ostry, zupełnie jak igła odłamek kamienia utkwił tam dzień wcześniej. Przebicie było zbyt małe i do tego w nieodpowiednim miejscu, aby je samemu naprawiać. Zdecydowałem, że gdy nadarzy się okazja naprawimy koło u wulkanizatora.
Słońce było już wysoko na niebie, kiedy ruszyliśmy szlakiem off-road. Nadszedł czas na krótką pieszą wędrówkę. Szlakiem Połączenia (Joint Trail) doszliśmy w rejon jaskiń i pęknięć skalnych. Najbardziej imponujące były tam jaskinia Cairn i 10-metrowe lub wyższe, pionowe szpary, długie jak korytarz i jednocześnie zwężające się do szczeliny, przez którą nie sposób przejść. Nie były to kaniony wyrzeźbione siłą płynącej wody tak jak kaniony szczelinowe, lecz po prostu pęknięcia w kolosalnych rozmiarów głazach.
Po powrocie do Jeepa kontynuowaliśmy naszą bardzo wolną podroż po Canyonlands. Upał wokół był nieprzeciętny. Nie mieliśmy już ochoty na więcej wędrówek pieszych tego dnia. Pokonywaliśmy kolejne przeszkody samochodem wspinając się na bardzo strome Wzgórze Słonia (Elephant Hill). Nasz Wrangler sprawował się wyśmienicie. Zjazd ze szczytu nie był wcale szybszy ani łatwiejszy. Maciek stał się radosny i zrelaksowany, gdy zobaczył koniec szlaku off-road w dole, w nie dużej odległości przed nami. Trochę nieuwagi i uderzyliśmy dość mocno w spory głaz. Balios przyjął dzielnie uderzenie na osłonę podwozia i nie było na szczęście żadnego poważnego uszkodzenia. Konieczne było jednak użycie podnośnika, aby usunąć go spod samochodu. Po dwóch dniach jazdy po bezdrożach w rejonie Igieł w Canyonlands zobaczyliśmy wreszcie asfalt. Nasza średnia prędkość podróży ostatnich 8 godzin była poniżej 2 km/h.
Gdy następnego dnia nalewaliśmy benzynę do Baliosa na stacji w Moab, podszedł do nas mężczyzna. Zaczęliśmy rozmowę i szybko okazało się, że był to jeden z trzech strażników parku narodowego (trudny do rozpoznania, z powodu cywilnego ubrania), którego spotkaliśmy dwa dni wcześniej. Był on niezmiernie ciekaw czy jednak jechaliśmy szlakiem przez Canyonlands. Przecież tak bardzo nam tego odradzał. „Czy przejechaliście przez Dziurę Bobba, a potem Wzgórze Słonia? I co, było ciężko? Ile razy uderzyliście podwoziem w kamienie?” - pytał strażnik. Gdy odpowiedzieliśmy na wszystkie jego pytania, pracownik parku narodowego zmienił ton konwersacji. Zaczął się nawet uśmiechać. Gdy na koniec podaliśmy sobie ręce pogratulował on nam udanej podróży jedną z trudniejszych technicznie tras 4x4 w stanie Utah.