Po noclegu w Moab przejechaliśmy w rejon Wyspy na niebie (Island in the Sky) w parku narodowym Canyonlands. Zanim ruszyliśmy drogą Białej Krawędzi (White Rim) dokładnie wypytaliśmy pracowników parku o aktualny stan przejazdu, oraz kupiliśmy oficjalne pozwolenie na podróżowanie po bezdrożach. Przed nami było 90 mil jazdy w kanionach.
Droga Białej Krawędzi to fantastyczna przygoda off-road, plus niesamowite widoki. Trasa rozpoczyna się szlakiem Shafer'a (Shafer Trail), czyli zjazdem wieloma zygzakami po stromym urwisku. Inne ciekawe odcinki drogi to Grzbiet Górski Murphy'ego (Murphys Hogback) i Spód Kopalin (Mineral Bottom). Droga przeważnie prowadzi po krawędzi kanionu, coraz niżej do kolejnego poziomu.
Wokoło zobaczyć można nieskończoną ilość przeróżnych formacji skalnych. Poszczególne tarasy zawierają różne typy skał, takie jak piaskowiec, wapień i łupki skalne. Każda z warstw ulega erozji w innym tempie w konsekwencji, czego powstają potężne tarasy niezliczonych kanionów. Na samym dole płyną rzeki Green i Kolorado.
Nasz namiot rozbiliśmy samotnie na jednym z pól namiotowych. Od zmierzchu towarzyszyły nam tam jednak dziesiątki nietoperzy. Chodząc wokół namiotu na otwartej przestrzeni, zdarzało nam się zderzyć z kilkoma z nich. Nic tragicznego, ale jednak dziwne odczucie.
Po drodze, Maciek z Mateuszem odbyli krótką wycieczkę pierwszym w ich życiu kanionem szczelinowym o nazwie Whilhite. Bardzo łatwo było zejść w dół, mimo że błoto w zagłębieniach było niezmiernie śliskie i buty niemal natychmiast uzyskały gruby i ciężki jak z ołowiu balast na podeszwach. Nie przeszkadzało to w niczym, a raczej nawet ułatwiało ześlizgiwanie się po skałach. Gdy jednak zdecydowaliśmy się wrócić, okazało się to być dość trudne zadanie. W drodze do góry lepkie błoto nie było już naszym sprzymierzeńcem. Trochę pomogło zdjęcie butów i wspinaczka boso, lecz nie do końca. Wszystkie nieudane próby pokonania kolejnych uskoków kończyły się wspaniałym pluskiem w błotnistej kałuży. Bose stopy oblepione śliską mazią nie pozwalały łatwo pokonać stromych ścianek. Na dodatek, wyżłobiona ruchem wody skała nie posiada żadnych zadrapań nie mówiąc już o pęknięciach czy szczelinach. Wspinając się do góry nie ma po prostu się czego chwycić. Na szczęście uratowała nas Ewa, która słysząc nasze nawoływanie zrzuciła z góry sznur.
W rejonie Wyspy na niebie w Canyonlands spędziliśmy dwa dni oczarowani krajobrazem i krętą drogą z licznymi skalistymi wspinaczkami i wieloma uskokami. Końcowe fragmenty drogi Białej Krawędzi (White Rim) zaprowadziły nas nad brzegi rzeki Green.
Więcej zdjęć z Canyonlands w mojej galerii podróżniczej.