Nie ma na Karaibach śladów polskich osadników, polskich nazwisk, polskiej spuścizny. W swoich podróżach na różne wyspy tego rejonu natknąłem się jednak na wątek dotyczący Polski.
Patrząc na wielkie odkrycia geograficzne od XVI do XIX wieku trudno doszukać się polskiego wkładu w podbojach i zasiedlaniu nowych lądów. W historii Polski brak jest okresu ekspansji kolonialnej, a co za tym idzie okresu niewolnictwa i związanego z tym gospodarczego rozwoju na bazie surowców pochodzących z kolonii. Czy zatem historia Karaibów, gdzie przecież zaczęła się europejska kolonizacja, mogła przez wieki toczyć się bez polskiego udziału? Niestety, tak. Pobytu i walk Legionów Dąbrowskiego na Haiti nie można uznać, jako próby ustanowienia polskich wpływów. O wyspy na Karaibach walczyły między sobą Francja i Anglia. Kolonie organizowały tu Hiszpania, Dania i Holandia. Nawet Szwecja zaznaczyła swą obecność. Jak pokazał bieg historii, właściwie wszystkie te kraje zbudowały na bazie kolonializmu podwaliny silnych gospodarczo państw wieków XIX i XX. Okazuje się jednak, że wydarzenia w odległej Polsce w latach 1733 - 1734 miały wpływ na przebieg wypadków na dzisiejszych Wyspach Dziewiczych na Karaibach, a dotyczyły one bezpośrednio buntu niewolników. Zacznijmy jednak od początku.
Były to czasy, kiedy Europa zasmakowała w słodyczy cukru, żądając go w coraz większych ilościach. Uprawa trzciny cukrowej, będącej jego głównym surowcem, miała miejsce właśnie w nowych koloniach. Na Karaibach powstawało wiele plantacji pod różnymi flagami europejskimi. Był to w owym czasie interes przynoszący kolosalne zyski. Opłacalność produkcji cukru w tamtym okresie porównać można dzisiaj jedynie do nielegalnego handlu narkotykami.
Dania XVII wieku, choć niewielka, pragnęła również czerpać dochody z cukru. Głównie z powodu małej populacji brak było w tym kraju chętnych do zasiedlania nowej kolonii utworzonej pod nazwą Duńskie Indie Zachodnie. Wyspy nie miały rodzimych mieszkańców. Grubo wcześniej zostali oni przesiedleni przez Hiszpanów w inne miejsca, takie jak na przykład Portoryko, gdzie szybko wyginęli. Nie pomogły Duńczykom akcje zachęcania do pracy skazańców - w zamian za wolność po kilku latach - czy też propozycje emigracji skierowane do obywateli innych krajów europejskich. Królestwo Danii zmuszone zostało do sprowadzenia przymusowej siły roboczej.
Niewolnictwo nie zostało wymyślone przez Europejczyków, a w szczególności nie przez Portugalczyków, którzy jako pierwsi zaczęli przywozić ich z Afryki. Błędny jest również mit o polowaniach na ludność Czarnego Lądu, jako głównym źródle siły roboczej. W rzeczywistości niewolnictwo w Afryce istniało długo przed przybyciem Europejczyków i oparte było na walkach między plemionami, gdzie pokonane szczepy popadały w niewolę swych zwycięzców. Europejczycy, po przybyciu do Afryki, zaczęli po prostu kupować zniewolonych podwładnych od ich murzyńskich właścicieli, w zamian za dobra przywiezione z Europy. Następnie, w bardzo ciężkich i prymitywnych warunkach, transportowano ich na Karaiby, a później również do obu Ameryk.
W ten oto sposób w początkach XVIII wieku wielu wojowników z plemienia Akwamu w Afryce Zachodniej, poprzednio władców i posiadaczy niewolników, w skutek przegranej wojny stało się więźniami innego plemienia. Sprzedani, trafili na wyspy należące do Duńskich Indii Zachodnich. W roku 1733 pracowało tam ponad 1000 Murzynów.
Niewielka i mało zaludniona Dania była zbyt słaba, aby bronić swych zamorskich terytoriów, a w szczególności pokrytej w całości plantacjami wyspy St. John, gdzie stacjonowało dosłownie tylko sześciu żołnierzy. Podwładni pozbawieni byli silnego nadzoru, ale nie znaczy to jednak, że ich los był łatwy. Dręczyły ich kolejno przychodzące huragany, głód, przepracowanie i wyjątkowo surowy duński kodeks karny. Za różne przewinienia karano chłostą, torturami, a nawet śmiercią. Między samymi Murzynami panowały waśnie i spory, często wynikające z odmienności plemiennej. Wszystkie te czynniki doprowadziły do krwawego buntu, który zaczął się w listopadzie 1733 roku.
Murzyni, głównie z plemienia Akwamu, opanowali stopniowo całą wyspę St. John. Rebelianci przemieszczali się od plantacji do plantacji mordując wszystkich białych. Niektórym udało się jednak ujść z życiem dzięki ostrzeżeniom ze strony lojalnych podwładnych. Wielu niewolników, niewywodzących się z plemienia Akwamu, nie opowiedziało się po stronie zbrojnego wystąpienia przeciwko swym właścicielom. Przyczyną był tu pewnie fakt, iż celem powstańców było utworzenie własnych, plemiennych rządów na wyspie i prowadzenie plantacji trzciny cukrowej z użyciem Murzynów z innych szczepów, jako niewolniczej siły roboczej.
Duńczycy, przerażeni możliwością rozprzestrzenienia się buntu na sąsiedniej wyspie St. Thomas, wysłali stamtąd, a konkretnie z Fortu Christian, mały oddział wojskowy. Dobrze uzbrojeni i wspomagani przez pomocniczy oddział afrykańskich niewolników żołnierze duńscy osiągnęli pewne sukcesy, lecz nie udało im się do końca stłumić powstania. Buntownicy, żyjący w lesie tropikalnym, prowadzili nieprzerwaną walkę partyzancką. Anglicy z innej pobliskiej wyspy o nazwie Tortola zatroskani byli długim i niekorzystnym przebiegiem wypadków, który mógł doprowadzić do wybuchu powstania na władanej przez nich części Wysp Dziewiczych. Zdecydowali się oni pomóc Duńczykom, wysyłając okręt wojenny z 60 żołnierzami na pokładzie. Rebelianci szybko zastawili pułapkę, zadając im poważne straty. Anglicy zmuszeni zostali do odwrotu.
W lutym 1734 roku przybyła kolejna pomoc. Tym razem był to kapitan John Madox, pirat na usługach brytyjskich, który przypłynął swym statkiem wraz z 50 ochotnikami. Ich motywacją był zysk. Duńczycy obiecali im zapłatę, oraz większość złapanych Murzynów. Niestety, po pierwszej krwawej potyczce z buntownikami, piraci opuścili wyspę.
Wieści o przebiegu buntu niewolników na St. John dotarły do Europy, a w szczególności na dwór króla Ludwika XV, który właśnie poślubił Marię Leszczyńską, córkę zdetronizowanego króla Polski. Władca Francji poważnie zaangażowany był w starania o przywrócenie tronu dla swego teścia, Stanisława Leszczyńskiego. W 1733 roku, po śmierci Augusta II, nadarzyła się ku temu wyśmienita okazja. Do realizacji dążeń potrzebna była jednak Ludwikowi spora suma pieniędzy oraz - w przypadku wojny w Polsce - neutralność Danii. Rozwój wypadków na Karaibach dawał Ludwikowi XV szybką możliwość osiągnięcia tych dwóch celów.
Mając na myśli przyjaźń Danii, tak potrzebną w Polsce, Francja zaproponowała swoją pomoc w stłumieniu buntu, trwającego już przecież dobrych kilka miesięcy. Z odległej francuskiej wyspy Martynika wysłano oddział w sile 200 żołnierzy, przeszkolonych specjalnie w wyłapywaniu zbiegłych niewolników. Przybyli oni na St. John w kwietniu 1734 roku i szybko rozgromili rebeliantów. Nieliczna grupa Murzynów schroniła się w miejscu nazwanym dzisiaj Ram Head Point, gdzie w obawie przed złapaniem wszyscy popełnili samobójstwo. Duńczycy od dłuższego czasu zainteresowani byli wyspą St. Croix, należącą wówczas do Francji. Aby do przypieczętować układ z Danią, a przede wszystkim po to, aby uzyskać fundusze potrzebne do wsparcia Leszczyńskiego w wyborach elekcyjnych, Ludwik XV zaproponował sprzedaż tej wyspy. Transakcja zamknęła się kwotą 750.000 liwrów i obietnicą duńskiej neutralności w przypadku wojny w Polsce.
Stanisław Leszczyński pojechał na elekcje do Warszawy. Jego ponowny wybór - mocno wspierany pieniędzmi zięcia - stał się powodem wybuchu wojny o tron Polski. Zbrojnie wystąpili sąsiedzi naszego kraju. Stronnictwo Leszczyńskiego schroniło się w Gdańsku, czekając tam na francuską pomoc. Faktycznie przybył jednak niewielki francuski oddział wojskowy, który został szybko rozbity przez Rosjan i Sasów. Po kapitulacji Gdańska, Stanisław Leszczyński w przebraniu chłopa, uciekł do Królewca, później wyjechał do Francji.
Wróćmy jednak do wyspy St. John na Karaibach i losu murzyńskich niewolników. Wszyscy bez wyjątku schwytani buntownicy przypłacili swój występek życiem. Egzekucji dokonywano w różnych miejscach i na wiele sposobów. Torturowano ich publicznie rozżarzonym metalem, obcinano członki, palono powoli żywcem na stosie, nabijano na pal, a nawet przecinano na pół piłą.
Tak oto, dzięki interwencji króla Francji, kierującego się planami dotyczącymi Polski, zakończył się bunt niewolników na duńskiej wyspie St. John na Karaibach. Z tego samego powodu St. Croix stała się własnością Danii, a w konsekwencji wydarzeń historycznych - kupno Duńskich Indii Zachodnich przez USA w roku 1917 - jest ona dzisiaj wyspą amerykańską, a nie francuską i należy do Wysp Dziewiczych Stanów Zjednoczonych.
Tekst: Maciej Swuliński